Anna Kołakowska, Nasz Dziennik, 29.11.2002
 
Rosja - największy, bezkresny, bezimienny cmentarz Polaków. Pierwsi zesłańcy, z których wielu nie powróciło do kraju, to konfederaci barscy. W okresie zaborów w głąb Rosji wywożono dziesiątki tysięcy Polaków: po Powstaniu Listopadowym wywieziono na zesłanie ok. 50 tys. rodzin; po Powstaniu Styczniowym samych żołnierzy ponad 7 tys. Najwięcej jednak polskiej krwi pochłonęła "nieludzka ziemia" sowiecka.
Tylko w latach 1939-41 wywieziono w głąb ZSRS 1 mln 700 tys. Polaków, z czego do kraju powróciła zaledwie połowa. Jeszcze większa liczba ludności polskiej została wywieziona w latach 1944-53, bo aż ponad 2 mln 250 tys. osób. Część z nich osiedlano w kołchozach i posiołkach, bez prawa przemieszczania się, ale większość w łagrach - obozach pracy przymusowej.
 

Zapomniani

Nikt nie wie i pewnie się nie dowie, gdzie pochowane są ciała tych, którzy zmarli podczas kilkutygodniowych podróży do miejsca przeznaczenia. Na każdej stacji z wagonów wyciągano martwe ciała. Miejsca pochówku tych, którzy zmarli w łagrach, porosła tundra i ukryła tajga.
Kiedy w 1986 r. do położonej w połowie drogi pomiędzy Moskwą a Petersburgiem miejscowości Borowicze, gdzie po II wojnie światowej znajdował się obóz internowania żołnierzy Armii Krajowej, przyjechał pan Roman Bar, w miejscu mogił swoich kolegów zobaczył pośród brzózek porośnięte trawą małe wzgórki. Jeszcze dziś, kiedy mówi o tym, do oczu napływają mu łzy.
Obecnie dzięki działalności środowiska "Borowiczan" na terenie dawnego łagru nr 270 znajduje się symboliczny cmentarz Polaków zmarłych w Borowiczach w latach 1944-47 oraz liczne, upamiętniające ich tablice, krzyże i obeliski.

Bez wyroku sądu

Obóz w Borowiczach został utworzony w 1939 r. W czasie wojny więziono w nim przeważnie Niemców - jeńców wojennych. Po wkroczeniu do Polski w 1944 r. Armii Czerwonej obóz w Borowiczach zapełnił się Polakami. Pośród ok. 16 tys. więźniów różnej narodowości stanowili oni najliczniejszą grupę. Umieszczono tam głównie szeregowych żołnierzy AK. Ponieważ nawet w świetle sowieckiego bezprawia nie było podstaw do ich skazania, zastosowano wobec Polaków internowanie (więzienie bez wyroku sądu czy trybunału wojennego - niezwykle rzadko stosowane w ZSRS). Obozy o podobnym charakterze istniały także w innych miejscach Związku Sowieckiego, jednak obóz w Borowiczach był obok obozu w Stalinogorsku jednym z dwóch największych. Ten w Stalinogorsku nosił miano kontrolno-filtracyjnego, czyli specłagru, w którym umieszczono ludność polską uznaną przez władze sowieckie za obywateli ZSRS. Natomiast obóz w Borowiczach w NKWD-owskiej nomenklaturze zwano jenieckim i było to największe skupisko internowanych szeregowych żołnierzy AK. Składał się z pięciu podobozów: w Borowiczach, Jogle, Szybatowie, Ustie i Opocznie.

Transporty

W pierwszych czterech transportach, które przybyły w listopadzie i grudniu 1944 r. do Borowicz, przywieziono 4893 żołnierzy Armii Krajowej, przetrzymywanych wcześniej - od sierpnia 1944 r. - w obozach w Lublinie (na Majdanku), w Sokołowie Podlaskim i Przemyślu. Byli to przeważnie mieszkańcy Lubelszczyzny, Małopolski, Kieleckiego i Mazowsza. Jak na sowieckie warunki, podróż nie trwała długo - około dwóch tygodni.
- W ciągu tego czasu więźniowie dostali trzy razy po kilka sucharów i raz po jednym solonym śledziu - wspomina Roman Bar. - Pierwszą gotowaną strawę otrzymaliśmy po przyjeździe do łagru, ale dopiero po pięciu godzinach. Były to łupiny od ziemniaków zalane gorącą wodą. Mimo że każdy z nas był potwornie głodny, zjedliśmy najwyżej połowę tego obrzydlistwa, a to dlatego, że połowę "zupy" stanowił piasek, bo w obozie był straszny brud - wyjaśnia pan Roman. Obóz leżał w odległości ok. 1 kilometra od rzeki, dlatego wody było bardzo mało. Po raz pierwszy więźniowie mogli się umyć dopiero w lutym, a więc przez prawie trzy miesiące chodzili brudni. Obóz był też nieprawdopodobnie zapluskwiony i zawszony, z niezliczoną ilością szczurów.

Nie wszyscy powrócili

Niedożywienie, fatalne warunki sanitarne, zimno i wyczerpująca praca były przyczyną bardzo wysokiej śmiertelności. W ciągu pierwszego roku zmarło około sześciuset więźniów - blisko 12 proc. Najczęstszą przyczyną śmierci była dystrofia - ogólne wycieńczenie organizmu.
- Bardzo dokuczało nam zimno - wspomina Roman Bar. - Pomimo dużych mrozów przez kilka godzin dziennie staliśmy na dworze, ponieważ strażnicy robili tzw. prowierki, czyli liczenie więźniów, przy czym nieustannie się mylili. Ponieważ większość z nas została aresztowana latem, nie mieliśmy ciepłej odzieży. W lutym zostaliśmy skierowani do pracy poza obozem. Na mrozie przebywaliśmy nawet dwanaście godzin: osiem kilometrów w jedną stronę, osiem w drugą, ciągłe liczenie i osiem godzin pracy - wspomina pan Roman.
Wyżywienie więźniów stanowiło 600 gramów ciężkiego, gliniastego chleba oraz porcja wodnistej, letniej zupy rano i wieczorem... Mieszkali w barakach-ziemiankach, w których umieszczono po 400 osób. - Głęboko w pamięci utkwiło mi przygnębiające wrażenie, kiedy pierwszego dnia stanąłem u progu ciemnych, głębokich czeluści baraku - opowiada Roman Bar.
W końcu kwietnia wybuchła w obozie epidemia krwawej czerwonki. Jedynym rozwiązaniem było leczenie się spalonym na węgiel chlebem i drewnem. Często zdarzało się, że rano więźniowie znajdowali na pryczy martwe ciało kolegi. Dziś o liczbie zmarłych mogą powiedzieć tylko cmentarze. Od grudnia 1946 r. rozpoczęto rozładowywanie obozu. Większość Polaków powróciła do kraju, jednak nie wszyscy, wielu z nich jeszcze przez długie lata musiało pozostać w krainie gułagu.
Dziś dzięki działającemu od 1986 r. środowisku Borowiczan o tych, którzy na zawsze pozostali na "nieludzkiej ziemi", przypomina cmentarz w Jogle i pomniki rozsiane na terenie obwodu nowogrodzkiego. Przede wszystkim jednak pamięta o nich miejscowa ludność, sama boleśnie doświadczona przez sowiecką sprawiedliwość.

Borowicze pamiętają

W 1992 r. środowisko Borowiczan zainicjowało współpracę z władzami miasta Borowicze, zapraszając ich przedstawicieli do Gdyni. Owocem tego spotkania było Międzynarodowe Seminarium Represjonowanych i Więźniów Łagrów NKWD, które odbyło się w Borowiczach w sierpniu 1993 r. Z Polski przybyło na nie około pięćdziesięciu kombatantów. W ramach tego seminarium nastąpiło otwarcie i poświęcenie symbolicznego Cmentarza Żołnierzy Armii Krajowej w Jogle - miejscowości oddalonej 12 km od Borowicz.
Przy budowie cmentarza oprócz kombatantów aktywnie pomagała młodzież z miejscowego technikum. W dzieło upamiętniania martyrologii Polaków bardzo zaangażowany był miejscowy ksiądz prawosławny Walerij Diaczikow, proboszcz parafii Tychwińskiej Ikony Bożej Matki w Jogle. W cerkwi w Jogle została umieszczona tablica ku czci żołnierzy Armii Krajowej więzionych i zmarłych w łagrach Borowicze, Ustie, Szibatowo, Opoczno i Jogła. Do upamiętnienia męczeństwa Polaków przyłączyła się także miejscowa prasa, publikując cykl wspomnień więzionych w Borowiczach żołnierzy AK. Przez następne lata o cmentarz troszczyła się okoliczna ludność.
Kolejne spotkanie w Borowiczach odbyło się 6 sierpnia tego roku. Z inicjatywy Stowarzyszenia Borowiczan, a w szczególności jego prezesa Romana Bara i przy współpracy miejscowych władz, nastąpiło odsłonięcie Polskich Znaków Pamięci - 13 tablic i obelisków z krzyżem ku czci żołnierzy Armii Krajowej internowanych w latach 1944-47. Znajdują się one w Borowiczach, Ustiu, Bobrowikach i Jogle. Dzięki rosyjskiemu "Memoriałowi" udało się ustalić dokładną listę więźniów obozu w Borowiczach, którą w metalowej urnie umieszczono pod jednym z obelisków. W uroczystości otwarcia i poświęcenia Polskich Znaków Pamięci wzięli udział przybyli z Polski kombatanci, miejscowe władze, duchowni prawosławni i katoliccy, przedstawiciel Polskiego Konsulatu w Petersburgu, a przede wszystkim miejscowa ludność, pośród której było ponad trzydziestu więźniów sowieckich łagrów.
Pamięć żołnierzy Armii Krajowej uczcił rosyjski poeta Lew Alszyc, weteran wojenny i mieszkaniec Borowicz, słowami wiersza:

"Lała się krew, by naród żył,
szedł w ogień żołnierz utrudzony,
lecz okrzyk - Polska nie zginęła!
jesteśmy winni tu zamęczonym".


Anna Kołakowska, Nasz Dziennik, 2002-11-29